„Na wsi jeszcze jako tako, ale w miastach, a przede wszystkim w Warszawie o święcie „sobótek” nie wszyscy wiedzą, a nawet ci, co znają je jako zwyczaj starosłowiański, obchodzony niegdyś ku czci słońca wieczorem najdłuższego dnia w roku, nie łącza go w pamięci z obchodem wianków.
A przecież jest to to samo, ten sam zwyczaj „kupały”, jeno zmodyfikowany, bo przystosowany do miejsca i czasu, a przede wszystkim do ludzi.
A więc nikt w Warszawie ognisk nie rozpala i przez nie nie skacze, coraz rzadziej panny wianki swe puszczają, przynajmniej na wodę, bo zwyczaje te zachowały się tylko u ludu. Żaden też z chłopców o wianek na wodzie by się nie ubiegał, zwłaszcza w okresie łatwo wywrotnych kajaków. Lasek pewniejszy, a jednak i do lasku po kwiat paproci nikt nie fatyguje.
Ale żeby tradycji stało się zadość, zamiast „sobótek” i „kupały” organizuje się na Wiśle „wianki”.
Najpierw urządzali je w Warszawie przewoźnicy i piaskarze jako łącznicy między starym a nowym zwyczajem. Rozpalali jeszcze na brzegu, a jeśli woda była niska, to na ławicach piasku pośrodku Wisły beczki smolne lub po prostu ogniska, co było bardzo efektowne, zwłaszcza w nocy. Dziewczęta ich istotnie zwijały wianuszki, przymocowywały do deseczki z zapaloną świecą i puszczały z biegiem wody. Kto chciał, ten je gonił, czasami złapał, o ile miał na dziewczynę ochotę. O ile ona chęć miała, odbywało się bez tej gonitwy. Już było po wianku.”
Z czasem udział w tych obchodach zaczęły brać warszawskie cechy, młodzież rzemieślnicza pod wodzą starszych swoich majstrów, a ludność stolicy przyglądała się tym igrzyskom na wodzie z mostu najpierw drewnianego wprost ulicy Bednarskiej, potem od r. 1864 z żelaznego mostu Kierbedzia.
W tym okresie batutę nad tym obchodem czysto słowiańskiego charakteru trzymał za znikomym zresztą efektem pierwszy w Warszawie Klub Wioślarski, założony przez Niemców pod nazwą Yachtklub, mający swą siedzibę na lądzie praskim na wale wprost parku.
Z chwilą założenia Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego Yachtklub upadł i ono objęło ster życia klubowego na rzece mając swą siedzibę w pobliżu mostu Kierbedzia. Polscy więc wioślarze zaczęli organizować wianki. Były to czasy najświetniejsze. Miasto się wyludniało. Co żyło, biegło przed wieczorem nad Wisłę, by na razie bezpłatnie a po paru latach za drobną opłatą zająć miejsce na prawym chodniku mostu, skąd najlepszy był widok.
Pierwej jeszcze, bo z początkiem XIX stulecia, jak wspomnieliśmy już za Woycickim, w obchodzie tym brały udział „wszystkie cechy, równo jak obywatele i najuboższe rodziny, gdzie tylko było młode dziewczę”.
Już od godziny 4 po południu tłumy ciągle przepełniały ulicę Bednarską, most pływający na łyżwach (a potem żelazny), całe wybrzeża nadwiślańskie tak od strony Warszawy, jak i przedmieścia Pragi.
Niektóre cechy, jak szewców, stolarzy, rybaków i rzeźników ogromne wieńce puszczały na Wisłę, a za unoszonymi biegiem wody młodzież upędzała się na łódkach wśród radosnego okrzyku zebranych widzów.
W połowie XVIII wieku marszałek wielki koronny Fr. Bieliński zabronił tego ze względów bezpieczeństwa, ale po krótkiej przerwie zwyczaj ten wrócił i do dziś trwa.”
Franciszek Galiński, „Gawędy o Warszawie”, PIW, 1960 r., Warszawa