„Wielkanoc w tym roku przypadała w kwietniu. Z początkiem tego miesiąca warszawiacy przeczytali w „Kurierze Warszawskim” sensacyjną wiadomość – brzmiała ona krótko, ale równała się rewolucji w warszawskich obyczajach:
„Odbywające się dotychczas na Placu Ujazdowskim wielkanocne zabawy ludowe zostały decyzją warszawskiego generał-gubernatora przeniesione na Pole Mokotowskie.”
Każdy warszawiak przysiągłby, że „jak świat światem” w drugi dzień świąt wielkanocnych bawiono się nie gdzie indziej, jak na Ujazdowie. Było to co prawda za miastem, ale nie na takim przecież odludziu, jak Pole Mokotowskie, które przyzwyczajono się uważać za pastwisko dla krów latem, a wysypisko śmieci zimą.
Czujny na wszystko, co się w Warszawie dzieje, Prus nie omieszkał poświęcić tej rewolucyjnej zmianie felietonu i adresował go nawet do „sumiennego historyka”, który będzie za sto lat opisywał, jak wyglądała zabawa ludowa w roku 1892”.
Opisywał tam cuchnący rów, otaczający to pole, pełną kurzu szosę, która obok niego przechodzi i radził, by obserwować plac zabawy stojąc przy budynku rogatki mokotowskiej, obok tego właśnie rowu. Widać było stamtąd trzydzieści rozbujanych huśtawek, młyn diabelski, kilkanaście karuzeli oraz dwa masztowe słupy wysmarowane szarym mydłem, na które, zgodnie z tradycją zabaw wielkanocnych, można się wdrapywać dla otrzymania nagrody.
Nagrodą tą w tym roku była butelka wina za 40 kopiejek, garnitur z Pociejowa i zegarek „posiadający tę własność, że chodzi nieregularnie, ale za to musi być nadzwyczaj długo nakręcany”.
Mimo narzekań warszawiaków na Polu Mokotowskim zebrał się ogromny tłum, próbowano wszystkich rozgrywek, słuchano muzyki trąb i katarynek – i rozchodząc się do domów, znowu narzekano, że zabawy wielkanocne, choć czysto warszawskie, zostały tak daleko wygnane za miasto „aż pod wieś Mokotów”.
Karolina Beylin, „Dni powszednie Warszawy w latach 1880-1900”, PIW, Warszawa 1967 r.