„W piękny czerwcowy dzień na dworcu Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej cztery osoby oczekiwały nadejścia pociągu z Paryża. Nie był to oczywiście pociąg bezpośredni, o takim nie można było nawet marzyć: podróż z Paryża była długa, z wielokrotnym przesiadaniem.
Czekającymi na peronie byli członkowie rodziny Skłodowskich. Stary pan Władysław Skłodowski, długoletni nauczyciel szkół warszawskich, a obecnie dyrektor Osad Rolnych w Studzieńcu, jego syn młody lekarz, dr Józef Skłodowski, z żoną oraz córka, panna Helena.
Czekali na Marię Skłodowską, najmłodszą córkę, która, wyjechawszy rok temu na studia do Paryża, pierwszy raz przybywała na Wakacje do Warszawy.
Panna Maria dzieciństwo swe spędziła w Warszawie, na ulicy Freta 16, w domu, w którym nieżyjąca już od dawna matka jej, Maria z Rogulskich, miała pensję żeńską. Po śmierci matki rodzina Skłodowskich przeniosła się do innego mieszkania, na Nowolipie, i stąd Mania chodziła na pensję panny Jadwigi Sikorskiej na Królewską, róg Marszałkowskiej, a potem do III Gimnazjum rządowego na Krakowskie Przedmieście 36, gdzie też otrzymała maturę.
Zarówno ona, jak starsze jej siostry, Bronisława i Helena, marzyły o studiach wyższych, ale skromne fundusze nauczycielskie pana Skłodowskiego nie pozwalały na wysłanie córek za granicę. Chodziły więc na „uniwersytet latający”, gdzie Maria od razu wyróżniła się swymi nieprzeciętnymi zdolnościami. Jednocześnie wszystkie trzy zarabiały korepetycjami, by zaoszczędzić sobie na wyjazd na uniwersytet – choćby do Krakowa.
Pierwsza zdołała wyjechać najstarsza z nich, Bronisława. Wyjechała na medycynę do Paryża. Maria wzięła kondycję na wsi w majątku państwa Żurawskich, ale nie przestała samodzielnie studiować matematyki, zwracając się niekiedy listownie o rady do ojca. Tymczasem Bronisława skończyła medycynę i wyszła w Paryżu za mąż za swego kolegę dra Kazimierza Dłuskiego. Postanowiła ułatwić uzdolnionej siostrze studia i właśnie w ubiegłym roku sprowadziła ją do Paryża.
Pociąg z Paryża wtoczył się na peron.
– Uważaj na wagony czwartej klasy! – powiedział ojciec. – Mania na pewno jedzie czwartą.
Istotnie z jednego z przedziałów czwartej klasy wysiadła po chwili skromniutko ubrana i obładowana ubogim bagażem panna Maria Skłodowska i rzuciła się w ramiona rodziny.
W dorożce wiozącej ich z dworca do miasta Maria z ożywieniem opowiadała o swym życiu w Paryżu. O tym, jak opiekują się Dłuscy, u których mieszka, i o postępach w nauce, za które jest nieustannie chwalona.
– Zobaczycie! – mówiła – już długo nie zostanę w Paryżu. Skończę studia i wrócę do Warszawy. Zamieszkam z tobą, ojcze, i będę nauczycielką fizyki i matematyki w szkołach.
Wypytywana przez ojca o studia, opowiadała, że najpierw zrobi na Sorbonie licencjat z fizyki, a zaraz potem z matematyki, gdyż studiuje te wydziały jednocześnie. Że czas swój dzieli między wykłady, laboratoria i pracę w bibliotece, że może uda się jej uzyskać stypendium, bo nie chciałaby być na utrzymaniu siostry, której także jest ciężko.
Potem umilkła i rozglądała się uważnie po ulicach Warszawy, skąpanych w promieniach czerwcowego słońca.
– Bardzo tęskniłam za wami. I za Warszawą… – powiedziała. – Ale wkrótce powrócę”.
Karolina Beylin, „Dni powszednie Warszawy w latach 1880-1900”, PIW, 1967 r.